Gruzja, Ateni

kościółek i żołnierze

4 listopada 2010; 2 723 przebytych kilometrów




ateni



W Ateni koleś skręca w lewo. Dziwi się, że chcemy wysiadać, mówi, że chce zobaczyć tu jeden monastyr i potem wraca do Gori. Ok, drogowskaz jest, więc decydujemy się pojechać z nim. Zatrzymujemy się przy kościółku, a tam nasi znajomi żołnierze! :) Miłe spotkanie, oni tu stoją i odpoczywają, od razu nas zagadują, otaczają kołem. Niektórzy całkiem fajnie po angielsku gadają.

Idziemy z naszym kolesiem do kościółka - piękny jest! Ciemny, na ścianach pełno fresków, jakaś kobieta głośno się modli. Atmosfera jest niesamowita, po stokroć warto było tu przyjechać!!! Z podwórka rozciąga się piękny widok na górską dolinę i wioskę w dole. Miejsce jest przepiękne!

Żołnierze znów zagadują, mam wielką ochotę z nimi pogadać, ale nasz koleś (który też jest soldat) już na nas czeka, chyba się trochę niecierpliwi. Oznajmia nam, że on jedzie jeszcze do jednego monastyru nieco dalej, a my możemy teraz wracać albo jechać z nim. No dobra, skoro już tak daleko z nim dojechaliśmy, to czemu nie? Choć jego osoba akurat nie wzbudza mojej zbytniej sytuacji, chwali się, że u niech śmieci wyrzuca się przez okno, wyrzucając przy tym plastikową butelkę, która prawie trafiła w przechodnia i jeszcze się z tego śmieje. No i muzykę włącza tak głośno, że prawie mi bębenki pękają ;)

Jedziemy przez góry, droga coraz gorsza, nikogo od dawna. Nagle zjeżdżamy z drogi, w leśną dróżkę, zaczynam się lekko cykać szczerze mówiąc i pisać smsa do Koki z rejestracją Łady ;) Na szczęście niepotrzebnie się bałam, bo wkrótce podjechaliśmy pod bramę monastyru. Wstyd mi trochę było, bo to takie piękne i spokojne miejsce, a z Łady muzyka daje czadu. Ufff. W dodatku zagotowała się woda w chłodnicy, ale to akurat normalne.

Wchodzimy do monastyru, koleś gada o czymś z mnichem (to był taki prawdziwy mnich, w czarnej szacie, z siwą brodą i o łagodnym spojrzeniu), mówi o nas, że my z PL nie rozumiemy po ichniemu - tyle zrozumiałam ;) Mnisi mieszkają w małym domeczku. Do kościółka trzeba wspiąć się pod górę, niestety zostały już z niego tylko ruiny - został zbombardowany podczas wojny. Mnich ponoć prosił, żeby w kościółku nie robić zdjęć. Droga prowadzi dalej nad stawkiem z krystalicznie czystą wodą. Koleś chce iść dalej pod górę, mówi, że za trzy kilometry są resztki czegoś jeszcze. Ale my nie mamy już za wiele czasu, powinniśmy powoli do Gori wracać. Na szczęście nie nalega.

Mi bardzo żal, że nie mogę zostać tu dłużej. To kolejne niesamowite miejsce, do którego trafiliśmy i to całkiem przypadkiem! Jest tu cudnie cicho i spokojnie, na drzewkach żółcą się liście, wokół góry. Idealne miejsce na to, żeby zaszyć się tu w spokoju na dłużej, gdy chce się pobyć samemu...

Wracamy do auta, nalewamy czystej wody do chłodnicy i ruszamy w drogę powrotną. Koleś chyba ma nas już trochę dość (okazało się, że nie wszystko, co chce nam powiedzieć, jesteśmy w stanie zrozumieć), my jego chyba też, więc wysadza nas w Ateni przy głównej drodze, mówiąc, ze pojedzie profilaktycznie sprawdzić autko. Ok, nie mam nic przeciwko, dziękujemy mu bardzo, że nas zabrał i się rozstajemy. Teraz albo marszrutka, albo stop. Macham na stopa i znów mamy szczęście - po chwili zatrzymuje się miły koleś, który zabiera nas do Gori :)